blog

Dać sobie szansę – Bowen po udarze

To wydarzyło się naprawdę.

Pani Stefania miała 84 lata. Była piękną kobietą, której urody nie zatarły nawet ślady cierpienia. Przeżyła 4 udary w ciągu jednego roku i 3 operacje z otwarciem jamy brzusznej wykonane w przeciągu dwóch lat.

Zadzwoniła do mnie jej córka szukająca ratunku. Mama po ostatnim udarze poddała się. Na szczęście udar nie poczynił dużych szkód w organizmie, obyło się bez niedowładu. Tylko psychika pani Stefanii bardzo ucierpiała tym ostatnim pobytem w szpitalu. Leżała w łóżku z przymkniętymi oczami, nie miała siły na rozmowę, a co dopiero rehabilitację.

Sytuację pogarszał fakt, że operacja usunięcia wyrostka robaczkowego, przeprowadzona tuż przed ostatnim udarem, zakończyła się połowicznym sukcesem. Wyrostek został usunięty prawidłowo, ale podczas tej samej operacji w jamie brzusznej puściły szwy, które trzymały specjalną siatkę, stosowaną w operacjach przepukliny. Naderwana siatka zwinęła się w kłębek i przy każdym ruchu jelit powodowała ból. Siatka była widoczna pod skórą. Pani Stefania potrzebowała pilnej operacji, aby usunąć starą siatkę i wszyć nową, która prawidłowo utrzyma jelita w jamie brzusznej.

Ale odmówiła kolejnej operacji. Nie chciała następnego cierpienia. Jadła coraz mniej, żeby tylko nie czuć bólu w jelitach.

Kiedy pojawiłam się w domu chorej po raz pierwszy, pani Stefania leżała w łóżku zwinięta w kłębek. Ledwo popatrzyła na mnie bez żadnego zainteresowania. Pozwoliła sobie wykonać zabieg. Ze względu na stan zdrowia pacjentki wykonałam tylko 2 ruchy rozpoczynające terapię. Przez plecy przebiegł skurcz, który widziałam już kilkukrotnie u pacjentów silnie reagujących na Bowena. Zdecydowałam się poprzestać na tych dwóch ruchach.

Tydzień później odwiedziłam panią Stefanię ponownie. Podobnie jak za pierwszym razem leżała zwinięta w łóżku. Ale tym razem uśmiechnęła się do mnie. Tym razem wykonałam 6 ruchów na plecach.

W kolejnym tygodniu pani Stefania przyjęła mnie w łóżku już na siedząco. Miała na tyle sił, że sama zaczęła rozmowę.

Na czwartej wizycie mogłam wykonać pierwszy pełny zabieg. Pani Stefania wyraźnie wracała do życia. Blada na pierwszej wizycie twarz powoli odzyskiwała rumieńce, kąciki ust próbowały się uśmiechnąć. Domownicy zgłosili, że od tygodnia mama sama wstaje do toalety.

Kiedy po raz piąty zapukałam do mieszkania chorej, drzwi otworzyła mi … sama pani Stefania. Teraz terapia przebiegała już standardowo. Chora dobrze reagowała na kolejne zabiegi. Po 10 zabiegach pani Stefania wróciła do dobrej formy. Wróciły siły, poprawił się nastrój. Domownicy też zgłaszali, że z mamą jest już dobrze, bo pohukuje na nich i złości się jak dawniej – mówili z uśmiechem.

O co złościła się pani Stefania? O to, że nie chce kolejnej operacji. Powiedziała, że skoro zabiegi tak jej pomogły, jelita też wrócą do normy. Ale wszyscy wiedzieliśmy, że operacja jest konieczna. Bowen nie sprawi, że siatka z polipropenu rozpuści się albo w cudowny sposób przeniknie przez skórę na zewnątrz.

Wybierałam się z kolejną wizytą, kiedy dzień wcześniej zadzwoniła córka z informacją, że mama zgodziła się na operację i jest już w szpitalu. To była bardzo dobra wiadomość.

Po powrocie z operacji z panią Stefanią spotykałyśmy się jeszcze przez miesiąc. Bowen zrobił, co miał do zrobienia. Szykowałyśmy się do pożegnania, kiedy wydarzyło się coś niespodziewanego. Ale o tym napiszę innym razem.